Ostry dyżur medyczny – warto? Ważne informacje na temat dyżurów szpitalnych.

Krótki urlop w leśnej głuszy i III Kongres Polskiego Towarzystwa Medycyny Rodzinnej sprawiły, że przez kilka tygodni nie było na meduzo.pl nowego posta.

Za zgodą autora – świetnego laryngologa – dr. n. med. Macieja Zatońskiego publikuję jego intrygujący artykuł – zawierający liczne praktyczne wskazówki odnośnie ostrego dyżuru laryngologicznego.

Zapraszam do lektury!

*****

Przeczytaj dokładnie – chodzi o Twoje zdrowie!


Ostry dyżur medyczny – zwykle pełniony w szpitalach – jest zdefiniowany ustawowo. Powołany został po to, aby udzielać pomocy osobom w stanach bezpośredniego zagrożenia życia, ciężkiego uszkodzenia ciała i tym podobnych. W przypadku dziedziny takiej jak otolaryngologia – zakres takich przypadków jest dość wąski. Obejmuje on w zasadzie wyłącznie ostrą duszność krtaniową (np. po wypadkach komunikacyjnych lub pobiciach z uszkodzeniem krtani), ciężkie krwotoki i niektóre urazy czaszki. Doliczyć można też stany zagrażające życiu takie jak – podgłośniowe zapalenia krtani u dzieci oraz ropnie okołomigdałkowe.

Lekarz ma prawo odmówić świadczenia pomocy w pozostałych przypadkach! Należy pamiętać, że art. 2 Ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty zakłada, że leczenie wykonywane przez lekarzy jest ich przywilejem, a nie obowiązkiem! Podobnie jak sprzedawca nie musi nam sprzedać towaru, albo murarz może odmówić stawiania naszego domu – lekarz ma pełne prawo odmówić świadczenia danemu pacjentowi swoich usług! Wyjątek stanowi opisany w art. 30 wyjątek dotyczący stanów zagrożenia życia. Tak daleko zakreślony dla lekarzy przywilej leczenia pacjentów mógłby paraliżować pracę szpitali lub innych zakładów opieki zdrowotnej zatrudniających lekarzy. Stąd jest on w prawie równoważony przez analogiczny przywilej przyznany pracodawcom (art. 38 ust. 3) ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty „Jeżeli lekarz wykonuje swój zawód na podstawie stosunku pracy lub w ramach służby, może nie podjąć lub odstąpić od leczenia, jeżeli istnieją poważne ku temu powody, po uzyskaniu zgody swojego przełożonego”. Stąd wskazani lekarze (tj. zatrudnieni na podstawie stosunku pracy lub stosunku służby) mogą korzystać z prawa do odmowy leczenia tylko wtedy, gdy po pierwsze wyrażą na to zgodę ich przełożeni, a po drugie jeżeli istnieją ku temu poważne powody. Nie są więc pozbawieni tego prawa, a jedynie ograniczeni w samodzielnym korzystaniu z niego. Lekarze zatrudnieni na podstawie innych stosunków prawnych (np. umowy cywilnoprawnej) oraz lekarze prowadzący praktyki lekarskie (indywidualne lub grupowe) nie podlegają takim ograniczeniom. Należy pamiętać, że 90% lekarzy pracujących na ostrych dyżurach medycznych – jest zatrudniona na podstawie umów cywilnoprawnych!

Wbrew pozorom – wizyta na ostrym dyżurze zwykle przynosi więcej strat niż korzyści dla pacjenta. Po pierwsze – udzielana pomoc (jeśli lekarz zechce jej udzielić) ma charakter doraźny, a nie kompleksowy – co może prowadzić to opanowania np. ostrej infekcji, ale także jej przejścia w stan przewlekły – co może narazić chorych nawet na wieloletnie leczenie ambulatoryjne (w przychodni).

Po drugie – ze względu na florę bakteryjną szpitali – nawet jeśli na dyżur zgłosi się przeziębiona lub zdrowa osoba – ryzyko zachorowania w ciągu najbliższych dni gwałtownie rośnie. Dotyczy to zwłaszcza dzieci i osób starszych.

Po trzecie – w przypadku wizyty na dyżurze tracimy jedną z najważniejszych korzyści wynikającej z wizyty u lekarza – możliwość kontroli. Jeśli stan pacjenta będzie wymagał powtórnej wizyty (a w większości przypadków w laryngologii tak jest – ponieważ choroby mogą się toczyć bez objawowo) podczas drugiej wizyty w poradni/przychodni lekarz który nas będzie badał widzi nas z reguły pierwszy raz w czasie choroby. Nie ma więc możliwości oceny tego, czy stan pacjenta się poprawia, jak się zmienił pod wpływem leczenia. Tym samym nie ma realnej możliwości skutecznego postępowania leczniczego. Opóźnia to więc moment wdrożenia odpowiedniej diagnostyki

Po czwarte – nie zapominajmy, że bardzo często lekarz, który przyjmuje pacjenta na tzw. „ostrym dyżurze” NIE JEST specjalistą z danej dziedziny (!). To szalenie istotne, jeśli szukamy specjalistycznej pomocy. Lekarz izby przyjęć może zawsze poprosić specjalistę o pomoc –  zwykle jednak dzieje się tak dopiero po przyjęciu chorego na oddział szpitalny. Tym samym większość porad udzielanych na dyżurach – nie pochodzi od specjalistów. Młodzi lekarze traktują często dyżury medyczne jako miejsce, gdzie mogą „ćwiczyć” na pacjentach oraz dopiero zdobywać doświadczenie.

Większość przewlekłych, wymagających wielu lat leczenia stanów (np. ciężkich chorób serca i nerek w wieku dorosłym) – może wynikać właśnie z prób leczenia zwykłych chorób w trybie szpitalnym!

Jeśli więc nic nie zagraża twojemu życiu – lepiej zrezygnować z ostrego dyżuru. Najlepiej unikać go wręcz za wszelką cenę. Leczenie chorób wywołanych przez bakterie szpitalne jest długie, drogie i trudne. Oszczędność kilku godzin czasu – wynikającego z zaniechania wizyty w przydomowej poradni – może kosztować pacjentów znacznie więcej.

Na świecie dostęp do leczenia szpitalnego jest celowo ograniczany i rezerwowany tylko dla ciężkich przypadków. Poza wymienionymi wyżej przyczynami – dochodzi jeszcze jedna – jeśli naprawdę będziemy potrzebowali natychmiastowej operacji ratującej życie – może okazać się, że ktoś nieodpowiedzialny z bólem ucha albo gardła zabrał lekarzowi 3 minuty czasu. Trzy minuty, od których może zależeć twoje życie.

Podstawy prawne:

Art. 30: „Lekarz ma obowiązek udzielać pomocy lekarskiej w każdym przypadku, gdy zwłoka w jej udzieleniu mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych przypadkach nie cierpiących zwłoki”

Art. 38.1: „Art. 38. 1. Lekarz może nie podjąć lub odstąpić od leczenia pacjenta, o ile nie zachodzi przypadek, o którym mowa w art. 30.”

*****

Artykuł jest nie tylko intrygujący ale i w pewnym stopniu kontrowersyjny. Jak tylko zbiorę myśli – to dodam do niego swój komentarz.

Pozdrawiam zdrowo!
Konrad Kokurewicz

  • Podejście autora bardzo ciekawe:) Dobrze by było, żeby artykuł dotarł do jak najszerszego grona pacjentów. Szczególnie tych, dla których wizyta na SOR czy wezwanie karetki jest jedyną dopuszczalną formą leczenia.

  • Dziękuję za zamieszczenie ww. informacji. Ratmed w komentarzu powyżej napisał, że dla wielu „wizyta na SOR” jest jedyną (…) formą leczenia”. To prawda. W Polsce pokutuje po-socjalistyczne podejście do zdrowia. Polega to na tym, że w odczuciu wielu Polaków (zwłaszcza tych gorzej wykształconych) za ich zdrowie odpowiedzialny jest ktoś inny niż oni sami (czyli lekarz). Tym czasem mniej więcej od lat 60. XX wieku w Europie odchodzi się od modelu „zmedykalizowanego” podejścia do problemu zdrowia – ludzie rozumieją, że są sami odpowiedzialni za własne zdrowie. Dotyczy to zwłaszcza profilaktyki i zdrowego stylu życia (wg koncepcji Lalonda – lekarze mają minimalny wpływ na kondycję zdrowotną społeczeństwa). Tymczasem w Polsce instytucja lekarza rodzinnego jest nowa, mało popularna, a dostęp do zespołu ratunkowego lub „leczenia” na SOR-ach darmowy (mimo, że koszty finansowe i zdrowotne dla społeczeństwa są ogromne). Wielu Polaków nie rozumie, że wzywając karetkę z powodu wymiotów po alkoholu, bólów miesiączkowych czy przeziębienia sprawia, czas oczekiwania na karetkę znacznie się wydłuża. Wielu nie rozumie, że jeśli kiedyś zdarzy się naprawdę coś poważnego – to właśnie dla nich może zabraknąć na czas lekarza, bo ten będzie wezwany przez kogoś, komu natychmiastowa pomoc nie była konieczna. Wiele osób zajmuje szpitalne łóżka „żeby się przebadać”. A chorzy czekają w coraz dłuższych kolejkach. Kraj, w którym obecnie szpital (poradnia, SOR) to jedyne darmowe „rozrywki” w okolicy (wycieczka do marketu wymaga kaucji za wózek; wizyta w kościele wymaga bezzwrotnej ofiary) nie będzie mógł skutecznie zapewnić opieki zdrowotnej tym, którzy jej potrzebują. Fakt, że leczenie na ostrych dyżurach (czyli „doraźne”) jest złe dla większości pacjentów nie jest „ciekawym podejściem autora” tylko faktem. Weźmy na przykład jedną z częstszych wizyt na dyżurach laryngologicznych jaką jest „ból ucha” – większość lekarzy odruchowo wypisuje antybiotyk, ku zadowoleniu pacjenta. Problem w tym, że to błąd! 80-90% przypadków zapalenia ucha można leczyć BEZ użycia antybiotyków. Amerykańskie Stowarzyszenie Pediatryczne od 2006 nawet u noworodków z ostrym zapaleniem ucha zaleca leczenie objawowe i 2-dniową obserwację. Takie postępowanie nie jest możliwe na dyżurze. Zakażenia i infekcje poszpitalne zaczynają stanowić coraz powszechniejszy problem w Polsce. Wiele bakterii staje się odpornych na antybiotyki. Wystarczy popatrzeć na statystki powikłań. Ale dopóki mentalność wielu pacjentów nie ulegnie zmianie („Wypisał mi tylko paracetamol i nawet nie dał antybiotyku”) Polacy będą coraz bardziej odczuwać skutki nadużywania leczenia szpitalnego. Na szczęście sytuacja ulega powolnej zmianie (zwłaszcza wśród ludzi lepiej wykształconych). Może warto pomyśleć o ogólnopolskiej akcji informacyjnej? Albo zachęcającej Polaków do zainteresowania się własnym zdrowiem – tak jak obywatele „zdrowszych” krajów Europy? Ilu z lekarzy zaleca aktywnie pacjentom – nawet tym „zdrowym” – diety redukcyjne, regularny ruch, rzucenie palenia? Ilu uczy jak się zachować przy przeziębieniach, jakie objawy wymagają wizyty u lekarza, a jakie nie? Ilu tłumaczy, że wizyta u specjalisty lub w szpitalu to ostateczność? A ilu wypisuje odruchowo receptę i skierowanie do specjalisty w obawie przed tym, żeby pacjent nie powtarzał „na mieście” że ten czy tamten „nawet nie dał mi skierowania”? Zapraszam do dyskusji na ten temat.

  • Pingback: Ostry dyżur nie dla każdego - ratowniczy.net - blog ratownika, ratownik medyczny, sprzęt ratowniczy, ratownictwo()

  • Morfeusz

    W Polsce instytucja lekarza rodzinnego jest mało popularna, bo Polacy twierdzą, że taki lekarz jak jest od wszystkiego to nie zna się na niczym, nie pomaga (bo tylko w szpitalu coś robią), nie chce dawać skierowań itd. Walą tłumnie na SOR – zamiast 50 pacjentów w ciągu doby mamy 150 wrzeszczących ludzi (każdy umierający).

    ORL na SORze mamy paradoksalnie dość mało – moda na ból ucha już przeszła. Pacjenci wiedzą, że nie zejdzie do nich laryngolog tylko zajmie się nimi lekarz medycyny ratunkowej (z aż dwutygodniowym stażem na laryngologii), który zajrzy do ucha, da coś na ból i pokaże drogę do lekarza POZ. W tej chwili modne są krwotoki z nosa i ciała obce. Do nich też nie schodzi laryngolog (zwykle nie ma potrzeby – dajemy sobie radę).

    Mamy za to kupę ludzi z wysokim cukrem, wysokim ciśnieniem itd. Jedyne co mogę zrobić to wykluczyć stany wymagające hospitalizacji, zbić cukier/ciśnienie i wywalić pacjenta z SORu. Nie ustawię mu leczenia długofalowego bo 1)nie znam historii choroby pacjenta 2)to kompletnie nie moja działka (SOR nie jest od tego).
    Pacjent zwykle i tak do POZetu się nie wybierze (ma normalne ciśnienie/cukier/itd więc po co ma iść) sam sobie szkodząc. Konflikt POZSOR też nie ułatwia sprawy.

  • Morfeusz – twoja wypowiedź to kwintesencja mojego wywodu. Zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. „ustalanie leczenia”. SOR nie służy temu. Po prostu nie ma na to ani czasu, ani możliwości. Brak zaufania do lekarzy rodzinnych to problem, do którego jednak często przyczyniają się lekarze. Bierze się to stąd, że „prywatnie” (czyli poza systemem, za własne pieniądze) pacjenci wybierają się do specjalistycznych gabinetów aby leczyć banalne choroby. Wiem, bo sam taką praktykę prowadzę. Mniej niż 10% osób to pacjenci, którzy na prawdę wymagają konsultacji specjalisty. Niestety postawa niektórych lekarzy w walce o portfel chorych sprawia, że konsultacja skupia się na nieprzyjemnych uwagach i komentarzach dot. leczenia przez lekarzy POZ i podkreślania własnych kompetencji i przewagi nad lekarzami POZ. Prawda jest jednak taka, że to właśnie lekarz 1-ego kontaktu ma ogromną przewagę nad większością specjalistów – mianowicie szeroki obraz chorób/chorób pacjenta. Wielokrotnie spotykam się z tym, że pacjenci zażywają 3 leki z tej samej grupy wypisane przez 3 różnych lekarzy specjalistów. Od planowania i ustalania leczenia są lekarze rodzinni. Powinni oni sięgać po pomoc specjalistów wtedy, kiedy sami nie są w stanie skutecznie leczyć. A pacjent powinien rozumieć, że kiedy dostaje skierowanie od swojego lekarza do specjalisty, to nie dlatego, że „lekarz jest super i nie skąpi”, ale dlatego, że prawdopodobnie sprawa jest bardzo poważna. Paradoks w wielu polskich miastach polega na tym, że skoro pacjenci nie „uznają” leczenia przez lekarzy POZ, to Ci z kolei masowo wypisują skierowania „na odczepnego”. Konsekwencją jest to, że traci na tym pacjent. Mimo powszechnego narzekania na lekarzy rodzinnych, ze statystyk wynika jednoznacznie, że w ciągu ostatnich 10 lat stan zdrowia (medyczny) pacjentów i czas życia ulegają ciągłemu wydłużeniu – co wbrew obiegowej opinii dobrze świadczy o lekarzach POZ. I jak pisałem wcześniej – doszliśmy do momentu, gdzie główna odpowiedzialność za zdrowie spoczywa na pacjentach – ich stylu życia, diecie, uprawianiu sportów, umiaru w spożywaniu alkoholu czy niepaleniu papierosów, itp. I mimo wszystko postuluję tezę – że tak długo jak dostęp do lekarzy będzie całkowicie darmowy, to system ten będzie nadużywany do granic możliwości – a w konsekwencji ludzie chorzy będą mieli trudności w uzyskaniu porady/leczenia. Czas zrozumieć, że szpital lub specjalista powinni być zarezerwowani dla najcięższych przypadków. Znam osobiście wielu lekarzy rodzinnych, którzy z powodzeniem realizują swoje zadania mimo oporu pacjentów i niektórych lekarzy. Wiem, że w ponad 90% przypadków doskonale prowadzą pacjentów, którzy wcześniej trafiali do specjalistów. I mam nadzieje, że w końcu pojawi się system, który pozwoli ograniczy bezpański dostęp do „darmowych” lekarzy. W moim mieście w kolejce do niektórych fryzjerów czeka się ponad 6 miesięcy. W tych zakładach nigdy nie dochodzi do awantur lub komentowania czasu oczekiwania przez klientów. W medycynie co prawda nie zawsze można tyle czekać, ale w przypadkach nie zagrażających życiu, kilka dni zwłoki naprawdę nie jest żadnym problemem. Ale dopóki wiedza lekarza i jego umiejętności są „darmowe”, na poprawę sytuacji raczej nie ma co liczyć. 5 PLN za receptę czy wizytę – stanowiłoby wystarczającą barierę psychologiczną dla nadużywających systemu. Dla lekarzy te niewielkie kwoty mogłyby pokrywać remonty pomieszczeń lub zakup sprzętu. Proponuję przyjrzeć się doświadczeniom naszych południowych sąsiadów – gdzie właśnie wybieram się na kufel piwa i porcję knedli.

  • a istnieje w polsce cos takiego jak lista lekow pacjenta? w uk kazdy pacjent ma liste lekow od gp, ktora sluzy jednoczesnie za „odnawialna recepte” na leki przyjmowane regularnie i takie cos minimalizuje szanse przyjmowania kilku lekow z tej samej grupy. gdy pacjent nie przyniesie ze soba lekow lub listy, gdy jest przyjmowany do szpitala to dzwoni sie do GP i jego sekretarka faksuje list lekow. proste

  • Tak, istnieje. Jak pacjent albo jego rodzina mu spisze na karteczkę, to ma takową listę:)

  • szczudlo

    Ciekawy artykuł, jedyne co do mnie nie trafia to watek o prawach lekarza do odmowy leczenia, szczerze mowiac nie wierze by w ten sposob mozna bylo cos zmienic, nie widze zadnego potencjalu edukacyjnego takiego postepowania, a zeby to trafilo do jakiegos pacjenta to szans nie ma zadnych. Z praktycznego punktu widzenia to starta czasu na uzeranie sie z pacjentem i rodzina – nie watpie ze znasz tysiac eleganckich sposobow na „splawienie” takiego natreta.
    Pacjenci sa nauczeni ze po 18 idzie sie na pogotowie i SOR, miedzy innymi dlatego ze ciagle nadal funkcjonuja przy pogotowiu – NPL, a czasem obslugiwane przez te same zespoly. Ludzie tego nie rozrozniaja. Wydaje mi sie, drobna oplata bylaby dobrym rozwiazaniem ale w najblizszych latach nie sadze zeby sie ktos (politycy) odwazyl podjac taka decyzje (skoro leczenie jest bezplatne w konstytucji).
    Co do skierowan do specjalisty – LR nie maja zadnej motywacji aby pacjentow nie kierowac. Pare lat temu LR placil za skierowania i wtedy tak nagminnie sie nie kierowalo. Teraz nie ma tej bariery, wiec jest taniej i szybciej takiego pacjenta wyslac.

    Pozdrawiam

  • Viola

    @ Zatoński Maciej
    „5 PLN za receptę czy wizytę – stanowiłoby wystarczającą barierę psychologiczną dla nadużywających systemu.”

    Ja dodałabym jeszcze opłaty dla pacjentów np. palących czy otyłych. Tylko nie krzyczcie o dyskryminacji. Wszyscy wiedzą o zgubnych skutkach zdrowotnych takiego trybu życia. A leczenie kosztuje.
    Ktoś kto dba o siebie (profilaktyka) płaci takie same składki, jak i ten drugi, a w zasadzie nie korzysta ze służby zdrowia. Czy to jest sprawiedliwe? Powinien mieć obniżoną składkę za zdrowy, bezchorobowy przebieg życia, jak w przypadku składki OC za bezszkodową jazdę.

    🙂

  • Witam – być może ta kontynuacja będzie mogła (jeśli autor bloga zechce) stać się osobnym wątkiem. Chciałem odnieść się do wielu listów, które otrzymałem po ukazaniu się krótkiego artykułu o ostrych dyżurach. Listy od personelu medycznego były z reguły pochlebne. Listy od pacjentów – z reguły krytyczne lub obraźliwe. Wynikają one chyba raczej z niezrozumienia sedna tego o czym pisałem – czyli o tym, że decyzje podejmowane przez lekarzy „na ostro” w przypadkach przewlekłych nie służą pacjentom i raczej mogą przyczyniać się do zwiększenia ilości błędów terapeutycznych i powikłań w chorobach nie zagrażających życiu.

    W tej kontynuacji chciałbym odnieść się do często stawianej w listach od pacjentów tezy, że lekarz na ostrym dyżurze jest „niemiły”, „niekompetentny”, itp. Jest to moim zdaniem jedynie wynik nieusprawiedliwionych oczekiwań pacjentów szukających porad w codziennych lub przewlekłych chorobach w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Czasami wynika to także z cwaniactwa lub lenistwa – łatwiej przyjść do specjalisty (o ile on w ogóle przyjmuje w izbie SOR) na „ostry dyżur” niż uzyskać skierowanie do poradni. W tym drugim przypadku to lekarz POZ decyduje, czy pacjent w ogóle wymaga specjalistycznego leczenia…

    W Polsce na medycynie i ekonomii wszyscy znają się najlepiej. Z tego powodu to właśnie pacjent najczęściej „wie najlepiej” do kogo się zgłosić, a jego lekarz rodzinny to najczęściej „skąpy konował”. Stąd przynoszone do szpitali noworodki bez żadnych objawów chorobowych, kilometrowe kolejki na izbach przyjęć, gigantyczne koszty i – jak często nawet sami pacjenci twierdzą – „leczenie takie, że sam mogłem sobie takie zalecić”.

    Co do ostatniego to się zgodzę…

    Do tego dochodzi jeden z najczęściej pojawiających się w korespondencji „zarzut” – że ten sam lekarz w gabinecie prywatnym jest „miły i kompetentny”, a na SOR-ach i ostrych dyżurach – „zwykły cham”… Niestety nie mogę tego tak zostawić.

    Szanowni Pacjenci – aby pacjent zaufał lekarzowi, potrzeba czasu. Także podczas pierwszej wizyty. Wielu lekarzy poświęca na pierwsze badanie i wywiad nawet godzinę w swoich gabinetach – zwłaszcza w chorobach przewlekłych. Kolejne wizyty – jeśli lekarz zna już pacjenta – mogą być krótsze i szybsze, pod warunkiem, że pacjent ufa lekarzowi i stosuje się do jego zaleceń. Budowanie zaufania trwa i wymaga czasu, a lekarz w doborze terapii uwzględnia wiele czynników – w tym także życia osobistego, rodzinnego i zawodowego pacjenta; często bierze się pod uwagę jego status materialny, poziom wykształcenia i oczekiwania oraz własne doświadczenia. Aby tak się stało – lekarz musi pacjenta wysłuchać i zrozumieć. To co pacjent mówi, historia jego choroby, sytuacja rodzinna i zawodowa – to wszystko ważne wskazówki w trakcie ustalania terapii lub leczenia popularnych schorzeń.

    Zasada ta jednak nie dotyczy „ostrych dyżurów”. W izbach przyjęć szpitala ocena stanu pacjenta odbywa się na innych zasadach. Nie ma większego znaczenia co pacjent mówi, skąd przyjechał, co się wydarzyło wczoraj, tydzień, miesiąc czy rok temu. Ocenia się pacjenta w skali Glasgow (GCS), krótki rzut oka na jego wydolność oddechową i krążeniową, pytania o niebezpieczne/typowe objawy mogące świadczyć o zagrożeniu życia – względnie kilka dodatkowych badań (z reguły nieprzydatnych w przychodni) i szybka decyzja czy pacjent wymaga przyjęcia do szpitala do pilnego leczenia / operacji, czy też nie.

    Lekarze na „ostrych dyżurach” pracują w zupełnie innym systemie niż w przychodni, na zupełnie innych zasadach, na zupełnie innym sprzęcie. Dysponują też zupełnie innym sprzętem i możliwościami. Tu liczy się wyłącznie szybka decyzja i poprawna kwalifikacja do przyjęcia.
    To dlatego pacjent, który siedząc na izbie przyjęć krzyczy, awanturuje się i biega od gabinetu do gabinetu – otrzymuje „niski priorytet” – bo tutaj nawet bez badania widać, że skoro chodzi i mówi, to znaczy, że „krążeniowo i oddechowo jest wydolny”. Może więc poczekać.

    W takim systemie pracy, lekarz nie ma czasu na wysłuchanie pacjenta. Zadaje się kilka kluczowych pytań, ocenia się kilka podstawowych parametrów. Nikt nie będzie regulował poziomu cukru, ustalał leków na nadciśnienie czy umawiał na wizyty kontrolne. Jeśli w ocenie lekarza u pacjenta nie powinno dojść do zagrożenia życia w ciągu następnych kilku godzin – prawie na pewno odeśle pacjenta do jego przychodni / lekarza rodzinnego.

    Co więcej – takie postępowanie jest słuszne.

    Lekarze rodzinni – mimo, że są często krytykowani przez swoich pacjentów, a nawet przez innych lekarzy – stanowią jednak istotną część opieki zdrowotnej. Co więcej – wykonują swoją pracę bardzo dobrze. Prawie wszystkie wskaźniki zdrowia poprawiły się w Polsce od czasu wprowadzenia reformy w 1997 roku (o ile dobrze pamiętam). Spadła umieralność noworodków, zmniejsza się umieralność na wiele nowotworów, wydłuża się średnia oczekiwana długość życia. System ten przy odpowiednim finansowaniu może być jeszcze skuteczniejszy – jednak w obiektywnej ocenie sprawdził się w ciągu ostatnich lat. To właśnie od lekarza POZ powinno zależeć do jakiego specjalisty (i czy w ogóle) powinien trafić pacjent. Szkoda mi tu miejsca na dyskusję o tym, że są lepsi i gorsi lekarze. Dzisiaj nie ma przymusu rejonizacji i każdy może leczyć się tam, gdzie sobie wybierze. Wystarczy odrobina fatygi. Bo o tym, czy na rynku funkcjonuje jakiś lekarz decydują (od ponad 10 lat) właśnie pacjenci.

  • 9faMZX Wish I could come up with posts that cool.